Tak się nieszczęśliwie złożyło,
że od kilku dni MÓJ MŁODSZY SYN JEST CHORY. Jak można się łatwo
domyślić jestem udupiona w domu i to na tak zwany amen. Sytuacja
patowa. Kryzys intelektualny. Dupa blada. Miałam właśnie napisać
o moich głębokich przemyśleniach związanych z botoksem, które
naszły mnie po wizycie w salonie fryzjerskim, a tu w niedzielę
wieczorem 39 stopni gorączki i koniec marzeń o tete-a-tete
z klawiaturą. A jednak! Tuląc o 2 w nocy majaczące w malignie
dziecko nie opuszczała mnie myśl, że jednakowoż muszę coś ze
swoją świeżo zdobytą wiedzą zrobić. Zacznę więc od początku.
Jakiś czas temu odwiedziłam swój ulubiony salon fryzjerski, ze
swoją ulubioną fryzjerką Magdą. Magda jest szalona i niczego co
dotyczy ingerencji w wygląd się nie boi. (To ona chciała ze mnie
zrobić blondynkę – eksperyment zakończył się moją
kapitulacją, ale ona pozostała na barykadzie.) Magda zrobiła
sobie... kilka rzeczy u chirurga, a ostatnio spełniła swoje
marzenie o powiększeniu biustu i naprawdę ją to uszczęśliwiło.
To miłe. Mimo mojego głębokiego niezrozumienia dla odwagi w
poddawaniu się dobrowolnie narkozie (Zawsze wyobrażam sobie, że
umarłam na stole operacyjnym, a moi synowie opowiadają po latach
swoim dziewczynom – wiesz moja matka zmarła powiększając sobie
biust!) mam pełen powagi podziw dla tych kobiet, które się tego
nie boją. Otóż szczęśliwa Magda w rozmiarze D, w trakcie mojej
wizyty umawiała się na wizytę u dermatologa na botoks.
- Trzy okolice. Tak. Może być w
środę. Tylko tym samym preparatem. Dobrze, do zobaczenia.
Ku mojemu zdziwieniu to dla niej nie
pierwszyzna. Dziewczyna ma niespełna 30 lat i jak się okazało jest
weteranką botuliny... razem z całą obsadą salonu. Od 6 lat, co
najmniej dwa razy w roku, pomijając poważniejsze zabiegi
chirurgiczne, poddaje się serii ostrzykiwań neurotoksynami i nie
wyobraża sobie innego życia.
Normalnie równoległa rzeczywistość!
Nieśmiało spojrzałam na siedzącą obok mnie śliczną skądinąd
panią, jak się okazało także "posuniętą w latach", która zaczęła
intensywnie przyglądać się sobie w lustrze. Zupełnie nieświadomie
zeszłyśmy do podziemia. Mimo zaawansowanego wieku nie robimy nic,
nic skutecznego zdaniem Magdy, by zatrzymać czas. I jak tu żyć z
taką świadomością? Ledwo dojechałam do domu. Załamana.
Zniszczona własną ignorancją, pomarszczona jak Shar pei. Wyszłam
w całkiem niezłym stanie, wróciłam holowana przez męża jak
wrak. Minęło kilka dni zanim doszłam do siebie i podjęłam
niezłomną decyzję pozbycia się głupich zahamowań i
irracjonalnego lęku przed wstrząsem anafilaktycznym. W końcu to
ostatni moment na decyzję, niedługo nie będzie co zbierać!
Zaczęłam poważny research w temacie i muszę przyznać, że każdy
dzień przynosił kolejną rewelację. Po tygodniu byłam pewna, że
salon fryzjerski Magdy wcale nie należy do równoległej
rzeczywistości, to ja kompletnie wypadłam poza orbitę! Po dwóch
miałam podejrzenia, że zjadłam coś niezdrowego i rzuciło mi się
na zwoje mózgowe – czy Nicole Kidman na pewno wygląda dobrze?
Życie toczy się dalej. Dzieci
chorują, na zmartwienia nie ma czasu, a mimo to nie opuszcza mnie
potrzeba kreatywnego podejścia do tematu botoksu. Starzeć się z
godnością czy może lepiej walczyć z nim za wszelką cenę. Czasu
nie oszukam, ale z drugiej strony mogłabym go lekko przekupić. W
toku towarzyskich dyskusji do głosu dochodzą obie opcje, która
zwycięży?
Poczekamy, zobaczymy...
rys. Tomek Wajnkaim
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli spodobał Ci się ten tekst, to zapraszam częściej. Może masz ochotę zostawić jakiś komentarz... zapraszam ;-)