Czerwień szwedzkiego kryminału


Czerwień faluńska moja miłość Od mniej więcej roku przeżywam nieustającą fascynację szwedzkim kryminałem, i nie jestem w tej fascynacji odosobniona. W ostatnim czasie w rankingach autorów najlepiej sprzedających się w Europie regularnie pojawiają się Szwedzi. Traf chce, że wszyscy piszą (bądź pisali) kryminały. Boom na Szwedzkich pisarzy rozpoczął się od Stiega Larssona autora słynnej trylogii Millenium, która została sprzedana w niemal 30 milionach egzemplarzy, którego to sukcesu pisarz już nie doczekał (świetne marketingowo posunięcie). Mniej więcej wtedy wydawcy zwęszyli zysk i zaczęli masowo tłumaczyć młodą szwedzką literaturę. 
Według listy brytyjskiego magazynu „The Bookseller” powstałej na podstawie 10. najważniejszych europejskich list bestsellerów publikowanych przez branżowe czasopisma  – m.in. niemiecki „Buchreport”, francuski „Livres Hebdo” oraz samego „Booksellera” autorzy z północy wciąż trzymają się nieźle.
Tę nową jakość w literaturze kryminalnej, w której przez lata całe nic ciekawego się nie działo, dzielnie tworzą autorzy tacy jak: moja ulubienica Camilla Läckberg autorka cyklu o policjancie Patriku Hedströmie i rodzinnym mieście Fjällbace, która w tak zwanym międzyczasie tak się wczuła w rolę, że wyszła za komisarza policji, Henning Mankell, autor serii o komisarzu Wallanderze, czy Håkan Nesser  wielbiciel policyjnych zakładów ze Stwórcą. Jeśli jeszcze nie czytaliście naprawdę polecam, chociaż jeśli spodziewacie się trupa w na pierwszych stronach, szalonego pościgu po Sztokholmie, albo nowoczesnych metod analitycznych - rozczarujecie się. Szwedzki kryminał to powolna  rozciągnięta nieraz na lata całe akcja, retrospekcja, wgląd w psychikę przestępcy niemalże jak w strumieniu świadomości Joyca, trupy w znikomej ilości często pod sam koniec książki… tyle. Ale czyta się wspaniale.



Tak naprawdę to wcale nie chciałam pisać tu o książkach, chociaż dzisiejszy temat bardzo się z nimi, w mojej głowie, wiąże. 
To może ja zacytuję:

Lograna, pomyślał. Jak to się stało, że do tej pory tutaj nie trafiłem?
Nie była duża. Licha chatka na kamiennej podmurówce pokryta dachówką. Wyglądała mniej więcej jak wszystkie drewniane domki w tym kraju. Czerwień faluńska i białe narożniki, gdzieniegdzie trochę poodpryskiwane. Pokój z kuchnią, może jeszcze mała izba.
fragment książki Håkana Nessera, Drugie życie pana Roosa 


No właśnie, i ja o farbie szwedzkiej, a nie o kryminale chciałam napisać, bo pewnie gdyby szwedzkie domy nie były takie ogniście czerwone, to kryminały nie byłyby takie dobre. 

Czerwony szwedzki dom to znak rozpoznawczy tego kraju, niczym liść klonu dla Kanady, a piłka nożna dla Brazylii. Jedna fotografia z charakterystycznym czerwonym domkiem wykończonym listwami i oknami pomalowanymi na biało i już wiadomo jaki kawałek świata przedstawia. 
Szwecja dobrze mi się kojarzy. Nigdy tam nie byłam, ale mam o niej jak najlepsze zdanie. Ten porządek, ład, dbałość o szczegóły, drewniane szwedzkie zabawki i IKEA, jak dla mnie kwintesencja spokoju i bezpieczeństwa.

Czerwony skandynawski dom, zawdzięcza swój kolor jedynie słusznej farbie z Falun - Falu Rödfärg. Jedynie słuszna farba powstaje od 251 lat z komponentów pochodzących wprost z kopalni miedzi w Falun.



Wszystko co najważniejsze o symbolu Skandynawii można znaleźć na stronie jej polskiego dystrybutora: http://farbaszwedzka.pl/, więc nie będę cieniować i za zgodą oraz z błogosławieństwem firmy zacytuję:

Oryginalna farba w kolorze czerwieni wyrabiana jest od 1764 roku z pigmentów zawartych w produktach ubocznych, rodzaj osadu, kopalni miedzi w Falun w hrabstwie Dalarna.
Osad to ponad dwadzieścia minerałów, między innymi krzemian żelaza, dwutlenek krzemu, miedź, cynk, ale również śladowe ilości aluminium i ołowiu.

Osad jest płukany, przesiewany i wypalany a potem mielony aż do uzyskania miałkiego pigmentu. Ten z kolei gotuje się z wodą, żytnią mąką i olejem lnianym i w ten, niezmieniony od lat 1920, sposób powstaje sławna farba.

Zależnie od temperatury wypalania pigmentu uzyskuje się różne odcienie czerwieni, od wpadającej w czerń, przez ciemną, uznawanej za klasyczną, do czarnej . Różne odcienie były popularne w różnych okresach. Współcześnie produkowana jest także ciemna szara i czarna. Jest mieszanką czerni i ochry.
Wszystkie te kolory mają niespotykaną głębię. I chociaż farby są aksamitnie matowe w  promieniach słońca połyskują  drobinami krzemu, a w ciepłym świetle późnego popołudnia nabierają intensywności, czasami wręcz świecą.
Najwcześniejsze świadectwa malowania fasad domów na czerwono pochodzą z około 1570 roku. W Szwecji, gdzie poza południem kraju i dużymi miastami, jak Sztokholm czy Goeteborg, drewniane budownictwo było powszechne, farba faluńska imitowała cegłę.
Nic dziwnego: drogie murowane domy uchodziły za symbol statusu społecznego. Popularność czerwieni można mierzyć ilością produkowanej w Falun farby. W 1877 produkcja ta osiągnęła 1402 ton rocznie. W XX wieku wahała się 1000 do 1 600 ton. Z wyjątkiem lat 1930, kiedy to popyt wzrósł do 2000.



Z tą czerwienią to może nie do końca jest tak, że jedynie słuszna. Można ewentualnie zdecydować pomiędzy odcieniem klasycznym, a nieco jaśniejszym i cieplejszym. Poza tym można kupić jeszcze kolor czarny i szary - coraz częściej wykorzystywane przy wykańczaniu nowoczesnych drewnianych domów... No, i to by było na tyle jeśli chodzi o jedynie słuszny wybór.

Ciekawa historia co? Ponieważ zanudzam nią większość swoich przyjaciół, którzy powoli mają dość tego zachwytu dzielę się nim na blogu i wiecie co… z powodu tej mojej skandynawskiej fascynacji, postanowiłam stworzyć sobie własną, małą Szwecję… oto mój mały prawie-szwedzki azyl pod Łodzią.


Zakupiona przez nas Falu Rödfärg okazała się spełniać wszystkie wymogi. Ma przyjemny zapach, maluje się nią jakby się mieszało zupę, a jak się człowiek pochlapie, to po prostu polewa to miejsce wodą i po krzyku (zastanawiałam się nawet czy farba nie spłynie w ten sam sposób z domku przy pierwszym deszczu, ale nie, jesteśmy po dwóch burzach a dom pozostał czerwony). Farba - nazywana czasem farbą szlamową - faktycznie sprawia wrażenie żywej. Zupełnie inaczej wygląda w słońcu - zyskuje wtedy na intensywności i wręcz błyszczy, a kiedy jest pochmurno kolor ciemnieje i zdecydowanie robi się bardziej dostojny. Za 10-15 lat postaram się napisać jak farba zniosła ten czas, na razie drewno wręcz ją wypiło i z wdzięcznością dumnie pręży poszczególne dechy. Chata zyskała na urodzie, a ja jestem nią zachwycona.

Trzeba się będzie wybrać zobaczyć jakieś oryginały. 





Tack för din uppmärksamhet

Post powstał z wykorzystaniem materiałów udostępnionych przez RMK Rafał Wojciechowski polskiego dystrybutora Falu Rödfärg.


3 komentarze:

  1. Super. Ciekawe informacje

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ba! A jaka cena przystępna, panie kochany...

    OdpowiedzUsuń

Jeśli spodobał Ci się ten tekst, to zapraszam częściej. Może masz ochotę zostawić jakiś komentarz... zapraszam ;-)