Cotton balls

Ostatnio wreszcie udało mi się przeczytać „Jak przestałem kochać design” Marcina Wichy. Wreszcie, bo książka na rynku już od roku, ale jakoś nie udawało mi się jej kupić. Jest świetna, zmusza do myślenia, budzi emocje i wciąga niczym najlepszy kryminał. Muszę przyznać, że w wielu kwestiach poruszonych przez autora mam nieco inne zdanie, ale poznawanie jego argumentów i spostrzeżeń jest pasjonujące. 
Szczerze polecam.


Przy okazji lektury pomyślałam, że wreszcie muszę napisać o pewnym elemencie wyposażenia wnętrz, który mnie męczy jak czkawka, od której nie sposób się uwolnić.
Od jakiegoś czasu w polskich domach, sklepach, magazynach wnętrzarskich, na wystawach etc. królują... cotton balls. Łańcuchy choinkowych lampek, których żarówki umieszczone są w półprzezroczystych kulkach zrobionych z posklejanych sznureczków - tak naprawdę to nic innego. Na początku były horrendalnie drogie, po jakimś czasie okazało się, że można je zrobić samemu – tu nastąpił wysyp DIY, ostatnio już nawet tego nie trzeba, bo można je kupić za grosze w Biedronce. Monochromatyczne, pastelowe, dwu- lub trzykolorowe, ładniejsze, brzydsze, dłuższe lub krótsze, na baterie lub zasilane z sieci. Jak pewnie zauważyliście są wszędzie. WSZĘDZIE. WSZĘDZIEEEE.
Ja nawet nie mówię, że one są brzydkie. Nie są, ale nie mogę zrozumieć dlaczego kupują je wszyscy. Przecież nie ubieramy się wszyscy w chińskie uniformy, nie wszyscy mamy białe kuchnie (prawda?), nie wszyscy mamy najmodniejsze, marokańskie, czarno-białe dywany w salonach, NIE WSZYSCY. To dlaczego wszędzie są te cholerne cotton balls?
Myślę, że usprawiedliwia nas fakt łatwej dostępności tych wymarzonych światełek. To tak jak w każdej innej fascynacji, jak cię nie stać na dobry lampowy wzmacniacz, to możesz godzinami wybierać stosunkowo tani kabel do gitary i cieszyć się nim tygodniami. Jak cię nie stać na luksus posiadania „ikon designu”, albo chociaż nowych mebli, to kupujesz… cotton balls.
Czasami tak trudno zdobyć się na odrobinę oryginalności. Uwielbiamy masową papkę wciskaną nam od świtu do nocy. Zmęczeni codziennością, znieczuleni zmęczeniem. Czasem może pomóc się otrząsnąć rozmowa z kimś, czasem lektura. Wracając do Marcina Wichy i jego książki, dzięki niej (nie przez nią) mogłabym wam opowiedzieć „jak przestałam kochać Lego” – szanuję ideę, która była u ich źródła http://bit.ly/1XWRmyw - naprawdę… ale już nie kocham.

Żeby się dowiedzieć dlaczego, musicie przeczytać książkę.
A przy okazji - światło wiec jest takie piękne.



2 komentarze:

Jeśli spodobał Ci się ten tekst, to zapraszam częściej. Może masz ochotę zostawić jakiś komentarz... zapraszam ;-)