Odkąd świadomie robię zakupy
zauważam pewne znaczące zmiany. Dotyczą one zarówno „obsady”
po obu stronach lady - zmiany obyczajowo-socjologiczne, oraz samej instytucji
sklepu. Z rozrzewnieniem wspominam czasy kiedy otwierały się
pierwsze supermarkety. Wtedy to jeszcze cieszyło, jeszcze zachwycało
i jeszcze nie przerażało. Te kilometry zapełnionych dobrem
regałów... niczym w filmie „Moskwa nad rzeką Hudson”, w którym
Robin Williams grający
rosyjskiego emigranta idzie do sklepu i mniej więcej w połowie
działu kaw mdleje z wrażenia...
Dawno,
dawno temu w kasach pierwszych polskich hipermarketów siedziały
piękne, młode i dopiero co przeszkolone panienki, które mówiły
proszę, dziękuję i do widzenia, a przy płaceniu kartą trzeba
było złożyć podpis. Później nastały czasy kiedy piękne i
młode panienki zastąpiły sterane życiem babki przed emeryturą,
które kiedy nie wchodził kod kreskowy produktu musiały zakładać
okulary i mozolnie wklepywać kolejne cyferki, co znacznie wydłużyło
procedurę płatności kartą na PIN. Teraz babki i panienki pracują
wymiennie z facetami w nieokreślonym wieku, ale się już w ogóle
nie uśmiechają, są wkurzeni na siebie i klienta, a płatności
przyjmują w systemie zbliżeniowym. Coraz częściej trafia się też
sytuacja, w której produkty skanuje się samemu, co wkurza, a płaci
się telefonem – kompletny science fiction.
Dawno,
dawno temu wszędzie były świetnie zaopatrzone sklepiki, w których
pani Anetka, albo inna Wiesia znała cię od dziecka i wiedziała
jaką ci gazetę odłożyć, żeby razem z chrupiącymi bułami na
ciebie czekała. Później nastały czasy kiedy powstawały hiper i
super sklepy, a porzucone przez omamionych tanizną klientów padały
osiedlowe rodzinne interesy. Teraz w wielkim stylu odradzają się
małe sklepiki, bo klienci zmęczeni przemierzaniem kilometrów
hiper-alejek w poszukiwaniu dobrej mąki wolą mieć swoją Jadzię,
albo Henia, który tę mąkę im poda i zapyta przy okazji jak tam
dzieci. Coraz częściej trafia się też sytuacja, w której klient
udaje się do omijanych jeszcze niedawno szerokim łukiem dyskontów,
które po totalnym liftingu nie dość, że mają ludzki rozmiar i
rozsądną odległość od domu to jeszcze kojarzysz w nich obsługę.
Dawno,
dawno temu ubrania kupowało się... właśnie gdzie się kupowało
ubrania? Później nastały czasy kiedy do naszego kraju zawitały
pierwsze rozkładane polówki z importem z Chin. Teraz wszyscy
kupujemy mniej więcej to samo w sieciówkach, w których
doczekaliśmy się mitycznej formy wyprzedaży, na którą wszyscy
polują, bo zazwyczaj ceny koszulek normalnie wartych dolara są po
prostu niemoralne. Coraz częściej trafia się też sytuacja, w
której żeby wyglądać choć trochę inaczej zamawiamy ciuchy u
krawców z internetu i tym sposobem też wyglądamy tak samo, bo oni
potrafią szyć wyłącznie z szarej dresowej bawełny.
Co
do sytuacji z półki obyczajowo-socjologicznej.
Dawno,
dawno temu sprzedawczynie były wyłącznie niemiłe, nieuprzejme i
chamskie. Później nastały czasy kiedy były wyłącznie młode
kompetentne, miłe i pomocne – ale pytały w czym mogę pomóc 3
razy na minutę, chodziły za tobą po sklepie i skutecznie
zawstydzały. Teraz coraz częściej zatrudnione na śmieciową umowę
dorabiają po szkole, więc generalnie nie bardzo im się chce, poza
tym pytanie „w czym mogę pomóc” podobno jest de mode. Coraz
częściej trafia się też sytuacja, w której sprzedawcy zależy,
jest w średnim wieku, nie napastuje klienta, a zapytany o jakiś
towar wie o nim wszystko.
Odkąd
świadomie robię zakupy zauważam, że coraz mniej je lubię, a i to
nieprzebrane morze produktów jakoś mnie męczy.
rys. Tomek Wajnkaim
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli spodobał Ci się ten tekst, to zapraszam częściej. Może masz ochotę zostawić jakiś komentarz... zapraszam ;-)