Ostatnio wpadła mi ręce książka
Dominique Loreau pt. Sztuka minimalizmu w codziennym życiu... Po
przerzuceniu kilku jej stron przypomniał mi się góru polskiego
minimalizmu - Orest Tabaka (http://orest.tabaka.eu/blog/minimalizm/).
- Orest to facet, który pozbył się wszystkiego co zbędne. Oznacza
to, że został z kilkunastoma rzeczami na krzyż, które mieszczą
się do 6 litrowego plecaka – z wyjątkiem ostatnio nabytych roweru
i samochodu, które się tam nie mieszczą. Minimalizm w jego
wydaniu, pani Loreau także, oznacza nie tylko pozbycie się nadmiaru
przedmiotów, o bibelotach nie wspominając, oznacza przede wszystkim
uwolnienie się. Uwolnienie od bardzo szeroko rozumianego staffu...
To jest coś!
Po przerzucaniu i przypominaniu
natychmiast zapragnęłam pozbyć się zbędnych rzeczy, zbędnych
ludzi i zbędnych emocji. Taki przypływ inspiracji połączony z
wiosennym tchnieniem. Pomyślałam o tym jak byłoby cudownie być
takim wolnym, takim uporządkowanym i takim spokojnym człowiekiem
bez tony papierów i szmat zalegających w okolicznych szafach i
szafeczkach.
Ponieważ siedziałam przy biurku, postanowiłam nie
marnować czasu i wzięłam się za najbliższe otoczenie.
Rozbebeszyłam pierwszą szufladę podręcznej szafeczki. Nie było
źle. Kilka rzeczy i do tego wszystkie niezbędne. W drugiej i ...aż
do szóstej to samo. Co prawda szafeczka swoją objętością
znacznie przekracza objętość całego dobytku Oresta Tabaki, ale
trudno, porządek i zasada niezbędnej niezbędności pozostały
przecież zachowane. Co by tu teraz... poszłam umyć ręce. W
łazience uchyliłam drzwiczki, podręcznej, a jakże szafeczki, która
po same brzegi wypełniona jest kremami, balsamami, pastami,
maseczkami, szczoteczkami i takimi tam, których przecież używam na
co dzień! Tu też się niczego nie pozbędę. Troszkę załamana
swoim brakiem silnej woli przemieściłam się do kuchni. Boże jak
ja kocham tę moją filiżankę do espresso, te pozostałe zresztą też
kocham. Pamiętam jak każdą kupowałam, pakowałam, niosłam do
domu. Pamiętam kto i kiedy razem ze mną pił z nich pyszną kawę.
Wiem, które można włożyć do zmywarki, które trzeba myć
ręcznie... i że mam na oku jeszcze te od Cecuły. Ciężko będzie
– pomyślałam przemykając chyłkiem obok wciąż rozrastającej się
biblioteki, ale ostatecznie pognębił mnie pokój syna. Tu wyznajemy
maksymalny maksymalizm na maksa o ile jest takie określenie. I co? O
zbędności ludzi i emocji nie miałam już siły pomyśleć
przytłoczona najwyraźniej samym staffem.
Ależ ci minimaliści są
dzielni!
rys. Tomek Wajnkaim
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Jeśli spodobał Ci się ten tekst, to zapraszam częściej. Może masz ochotę zostawić jakiś komentarz... zapraszam ;-)