Nie wiem jak to jest u was, ale ja uwielbiam parzyć herbatę w
imbryku. Po pierwsze herbata jest wtedy dużo smaczniejsza, po drugie
jest jej więcej, a po trzecie i najważniejsze takie jej podanie
sprawia, że zwykły podwieczorek staje się bardzo eleganckim
podwieczorkiem. Niestety herbata w imbryku zazwyczaj ma ten przykry
zwyczaj, że cieknie po dzióbku. Niby masz cudowny nastrój,
wszystko pięknie wygląda, filiżanki tylko czekają na odrobinę
bursztynowego płynu… a tu klapa. Zawsze te złośliwe klika kropel
ląduje na stole, albo nie daj boże obrusie po babci.
Od wielu
lat zgłębiam problem kapiących czajniczków. Wydaje się, że ma
on związek z:
- wysokością na jakiej umieszczony jest wylot
dzióbka - wg Brytyjczyków powinien być wyżej niż góra
czajniczka, z kolei Ling Yun chińska mistrzyni parzenia herbaty
uważa, że w dobrym dzbanku jeśli postawimy go do góry dnem, to
jego otwór, dzióbek i ucho muszą stykać się z podłożem
-
samym jego kształtem (w jednej z sieci pizzerii, są dzbanki z
których nie kapie – ale są niezbyt ładne i nigdzie indziej nie
udało mi się znaleźć podobnych)
- podobno kapanie ma związek
z szybkością nalewania – im bardziej zdecydowany ruch, tym
mniejsze ryzyko ciurkania
- ale ostatnio czytałam też o
wyższości zastosowania materiałów odpychających wodę czyli
hydrofobowych, przynajmniej na wewnętrznej powierzchni dzióbka…
Jak
tu żyć? No i gdzie kupić ten idealny dzbanek?
Jak to zwykle
bywa moim dylematom dotyczącym sprzętów domowych towarzyszy
zazwyczaj poszukiwanie ciekawych – czyt. designerskich już
istniejących wyrobów. I tak przy okazji czajniczka, przypomniał mi
się jeden kiedy mój syn po raz tysiąc pięćsetny oglądał Toy
Story. Jest tam taka boska scena – jedna z tysiąca pięciuset
boskich scen – kiedy zdezorientowany Buzz Astral zostaje siłą
zaciągnięty na herbatkę w towarzystwie lalek – pewnie pamiętacie
jego kryzys tożsamości kiedy wygłosił słynne zdanie: Jednego
dnia strzeżesz całej galaktyki, a następnego dnia, siedzisz i
żłopiesz sobie herbatkę, czy tego chcesz, czy nie z Marią
Antoniną i jej siostrzyczką. - Musicie to zobaczyć! W każdym
razie Buzz dostaje „herbatkę” nalaną z pewnego zupełnie
niezauważonego przez większość widzów dzbanka. Ta scena, to
jeden z wielu graficznych żarcików ukrytych w tej kultowej
historii. Ten przemykający w rękach zabawek dzbanek to tzw. Utah
Teapot – najsłynniejsza graficzna zabawka zajmująca w fajansowym
oryginale swoje poczesne miejsce w Muzeum Historii Komputerów w
Mountain View w Kalifornii! Wszyscy go widzieli, ale nieliczni zdają
sobie z tego sprawę (np. w starym wygaszaczu ekranu Windowsa w
charakterze jednego z… nie wiem jak to się nazywa – takiego
zakrętu w rurach… - to chyba nazywa się zawór kulowy.
Animatorzy go tak honorują, bo był to pierwszy realistyczny,
złożony obiekt, którego powszechnie używano w grafice
komputerowej.
Czajniczek w wygaszaczu Wondows z 1995 r. |
Jego historia sięga roku 1974, kiedy to naukowiec
Martin Newell z Uniwersytetu w Utah użył czajniczka jako królika
doświadczalnego do przetestowania algorytmów, nad którymi
pracował. Pomysł podsunęła mu żona (w końcu to mężczyźni są
ojcami wynalazków, ich żony tylko podsuwają im te wszystkie
genialne pomysły), gdy dyskutowali o jego problemie przy
popołudniowej herbacie. O pardon podczas tradycyjnego five o’clock,
bo przecież Martin jest Brytyjczykiem i kultywuje tak ważne dla
siebie tradycje. Stanęło na pomyśle modelowania czajniczka, w
którego posiadanie rodzina weszła zaledwie rok wcześniej. Idealnym
pomyśle dla realizowania ćwiczeń w 3D. Czajniczek ma bowiem
powierzchnie wypukłe ale i wklęsłe, a dzięki wypukłościom rzuca
cienie na samego siebie – co jest wyzwaniem dla tworzenia
algorytmów, a poza tym nie da się go pomylić z niczym innym.
Czajnik jaki jest każdy widzi, a do identyfikacji nie wymaga nawet
teksturowania. Kiedy Newell podejmował się tego zadania, nie było
ono tak łatwe jak dziś. W latach 70. ubiegłego wieku, wiele
obliczeń trzeba było wykonać „na piechotę” i dopiero tak
uzyskane algorytmy wprowadzało się do komputera. Pierwszym jednak
etapem było narysowanie czajniczka na papierze milimetrowym. Dopiero
na podstawie rysunku obliczenie wszystkich danych i wprowadzenie
jego, że się tak wyrażę współrzędnych geograficznych. Za to po
Martinie „wzór na czajniczek” był tak eksploatowany, że jak
głosi legenda, niektórzy znali go na pamięć! Potwierdzeniem tego
faktu zdaje się być „przypadkowe” spłaszczenie czajniczka, co
jak wiadomo może oznaczać tylko jedno - ktoś się rąbnął,
pardon pomylił i niedokładnie wprowadził dane. Niezależnie od
dziejowych wpadek czajniczek z Utah (The Utah Teapot) to kanoniczny
wzór czajniczka. Wszyscy go kojarzą. Śmiesznie jest wiedzieć, że
wzór na niego to zaledwie jedna strona zapisana liczbami.
The Utah Teapot w programie Modo |
Czajniczek rodziny Newellów, był w
rzeczywistości porcelanowym czajniczkiem firmy Melitta –
istniejącej od 1908 roku, w Niemczech (jej założycielką była
Melitta Bentz). Od dawna się go nie produkuje, ale można go czasem
znaleźć na aukcjach. Może nawet macie go w domu? Macie? Dajcie
znać jak by co! Koniecznie! No i napiszcie czy z niego kapie?
rys. Tomek Wajnkaim |
Bardzo ciekawy i przydatny wpis :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że ktoś tak uważa. Dziękuję ;-)
UsuńCenne informacje. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJa również pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńŻyczę powodzenia w znalezieniu tego idealnego czajnika :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, nie ustaję w poszukiwaniach ;)
UsuńPrzyznam, że zainteresował mnie ten artykuł. Na pewno tutaj jeszcze powrócę.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę i zapraszam serdecznie.
OdpowiedzUsuńWOW! extra pomysły i interesujący blog !
OdpowiedzUsuńDziękuję
Usuń